Rolę odgrywać mogą pyły zawieszone, które w głównej mierze pochodzą ze spalania, to jest tlenków siarki i azotu, to i owszem. Od zawsze pojawiały się jesienią, gdy krakusy zaczynały palić w piecach, a że miasteczko leży w niecce, więc pyły wiszą w powietrzu długo, wchłaniane są w górnych i dolnych drogach oddechowych i przenikają do krwi, za czym ta nie przepada.
Taki Benefis ma więc dwóch bohaterów. Pierwszy jest oczywisty: to opowieść o prof. Jacku Majchrowskim, profesorze prawa, znawcy historii i prezydencie Krakowa przez ponad dwadzieścia jeden lat. Człowieku rozsądku i umiaru po krakowsku. Bohater drugi nasunie się każdemu, kto patrzy na to miasto z dystansem: to Krakówek. Dulszczyzna. Kołtuńskie mieszczaństwo. W nim żądza seksu i kasy. A nawet i zbrodnia. Do tego zmiany społeczne, których dziadersi w wieku autora nie pojmują. A także realna groźba narodowego fundamentalizmu.
Ale jeśli „krakówek”, to i „warszawka”. Więc ci z Warszawy chętnie powiedzą o zarozumiałości „krakówka” i jego śmiesznej tytułomanii. O irracjonalnej (bo wynikającej tylko z tradycji) hermetyczności tego środowiska. I oczywiście o jego uprzedzeniach wobec jedynej stolicy. Ci z Krakowa chętnie powiedzą o pretensjonalności „warszawki” i groźnej zdolności wykluczania tych, którzy myślą nie po obowiązującej linii. O irracjonalnej (bo wynikającej tylko z posiadanych pieniędzy) hermetyczności tego środowiska. I oczywiście o jej uprzedzeniach wobec jedynej prawdziwej stolicy.
*
Warto przypomnieć, jak to kiedyś wyglądało. Jak król jegomość Stanisław August raz jeden do Krakowa zjechał i naciął krakusów na wydatki, niewiele dając w zamian. Jak pochodzący spod Lublina Aleksander Głowacki (znany również jako Bolesław Prus) wytykał warszawski bajzel i krakowską pretensjonalność. Jak po powstaniu warszawskim chroniono warszawiaków pod Wawelem, choć zgrzytano przy tym i zębami. Jak to w epoce PRL pewien krakowski profesor nie chciał Warszawy odbudowywać, a warszawski – chciał z Krakowa przytulić tyle zabytków, ile się tylko da.
Maciej Gablankowski pisał: „Czy różnice między Krakowem a Warszawą naprawdę istnieją? A może to wszystko jest tylko pretekstem, by na nowo odkryć obie te metropolie? Witold Bereś pokazuje, że w tej debacie nie chodzi o ostateczne rozstrzygnięcia, lecz o ciągły dialog między dwoma miastami, które – choć różne – nie mogą bez siebie żyć. W końcu, gdyby nie Kraków i Warszawa to zostalibyśmy – jak Himilsbach z angielskim – tyle że z Kielcami”.
Tak, autor kocha Kraków miłością zdradzanego męża i zazdrości Warszawie miłością opuszczonego kochanka. Ot: emocje, hormony i burza synapsów. I Love, i to wielką literą.
Uwaga jednak: w traktatach niniejszych, z różnych form złożonych, P.T,. Czytelnik znajdzie (jak chciał ks. Tischner) tylko „świento prowde”, „tys prowde” i … prawdę.
Zapraszamy do „krakówka”, polecamy „warszawkę”.